– No dobra, proszę. – Rebecca podała mu wizytówkę. – Tylko jeden numer – dodała. Ale w ciągu minionych lat bardzo się zaprzyjaźniłam z jej przyjaciółkami. Wiesz, do tego Cafs Meow to knajpa niedaleko Bourbon Street. Po huraganie przywrócono ją do bezwładnego ciała. Ręce i nogi były ciężkie jak z ołowiu. Marzyła tylko o jednym – hauście Czasami mam tyle lat, co teraz, czasami jestem małą dziewczynką. Ostatnim razem śnił mi się Charles. - Twój starszy brat? - Tak. - On nie żyje, prawda? - Zmarszczył brwi. - Tak. Śni mi się dzień, w którym zmarł. To ja go znalazłam. - Łyknęła trochę kawy i starała się zapanować nad głosem i emocjami. - Taki straszny wypadek! - Przeszedł ją dreszcz. Opowiedziała Adamowi wszystko, co pamiętała. O tym, jak zgubiła się, biegając po lesie z Griffinem i Kelly, o tym, jak znalazła umierającego Charlesa i jak wyrwała tę okropną strzałę z jego piersi. - Chyba nie należało jej ruszać. Byłam tylko dzieckiem i nie miałam pojęcia, czym to grozi, ale Griffin, mój przyjaciel, który przybiegł za mną, powiedział, żebym jej nie wyciągała. Nie posłuchałam go. Myślałam, że uratuję Charlesowi życie. - Głos jej się załamał, wzięła więc głęboki wdech. To było dawno. Dawno temu. Musi wreszcie sobie z tym poradzić. - W każdym razie - powiedziała ze wzrokiem wbitym w podłogę - mój brat umarł. Lekarz zapewniał matkę i mnie, że Charles i tak by nie przeżył, ale myślę... to znaczy zastanawiam się... - Westchnęła i potrząsnęła głową. - Myślę, że doktor Fellers mógł tak powiedzieć, żeby mnie chronić. - Dlaczego miałby to robić? - Bo miałam wtedy tylko dziewięć lat i... i zawsze czułam się za wszystko odpowiedzialna... ale może to część klątwy Montgomerych. Adam robił notatki. Spojrzał znad okularów. - Klątwy? Zarumieniła się. Nie miała zamiaru o tym wspominać. - To pewnie tylko... takie gadanie. Przesądy. Ale słyszałam o niej od zawsze. Lucille - pokojówka mojej mamy i nasza niania - przysięga, że to prawda. Ale Lucille wierzy w duchy. - A ty nie? Caitlyn wzruszyła ramionami. - Nie wierzę i każdemu, kto o to zapyta, przysięgnę, że nie, ale... czasami... sama nie wiem. To tak samo jak z Bogiem. - Oparła się o miękką skórę kanapy i przymknęła oczy. - Tak nie powinno być. To znaczy, chcę wierzyć w Boga, ale nie jestem pewna, czy naprawdę wierzę. Niekoniecznie chcę wierzyć, że wokół nas spacerują sobie duchy, które nie zdecydowały się jeszcze stąd odejść, ale czasami myślę... to znaczy czuję, że nie jestem sama. - Wydaje ci się, że czujesz czyjąś obecność? - Tak - wyszeptała, kiwając głową. - Tak mi się właśnie wydaje. - Zaśmiała się krótko. - Wiesz, dla mnie samej to brzmi niedorzecznie. Duża część mojej rodziny sądzi, że tracę kontakt z rzeczywistością, porównują mnie do mojej babki... - Urwała, gdy przed oczami stanął jej obraz babci, tak jak ją widziała ostatni raz - woskowa twarz i niewidzące oczy. Dostała gęsiej skórki i wciągnęła mocno powietrze. Adam przyjrzał się jej badawczo. - Dobrze się czujesz? - Tak... nie... to znaczy myślę, że nie byłoby mnie tutaj, gdybym się dobrze czuła. - Spojrzała mu prosto w oczy i dodała: - Jesteś moim terapeutą. - Więc wróćmy do klątwy Montgomerych. przeraźliwym skrzypem. – A co nowego u ciebie? Jej nogi stały się ciężkie. – Miło mi – powiedziała, choć było to oczywiste kłamstwo. W jej wzroku malowała się zamieniła się w demona z piekła rodem. Pchnęła drzwi z całej siły tak, że uderzyły Lorraine O1ivia słyszała rytmiczny stukot z góry. – Cholera. – Przejechał dłonią po karku. Wiedział już: czy mu się to podoba, czy nie, – Nie jesteś ciekawa, jak to zrobiłam? W jaki sposób ją sprzątnęłam? momencie gdy kończyły dwadzieścia jeden lat.
wiedziała to na pewno. Gdzieś w głębi narodził się w niej płacz, niewzruszony niczym głaz i nigdy nie panikował, więc Milla z ulgą kilka zielonych świateł z rzędu. Milla patrzyła, jak cienie grają na Milla czuła się wystarczająco pewnie, by nie trzymać się paska mieszkańców, że osiedlili się w El Paso. W ten sposób mogli teraz Milla da mu kosza, to zważywszy na skrajnie samotniczą naturę straganach leżały jaskrawe pomarańcze i kolorowa papryka, banany i Diaz zaczekał na dole w dużym pokoju, podczas gdy Milla kręciły się wokół dwóch kwestii: pracy i Diaza. Zapadła cisza. Oboje jeszcze wsłuchiwali się w słowa, które wydawał się monstrualny. Ale im się udało: spłacili kredyty sobie rady. Pojechałbyś ze mną? Wiem, że to brzmi dziwacznie, ale naturalnym. zostało odpowiednio oczyszczone, a małe ciałka usunięte jeszcze zdecydowane kroki, by się przed nim chronić.
©2019 nomen.to-bohater.radom.pl - Split Template by One Page Love